„Poradzę sobie sama”, „Dam radę” – takie myśli od lat wybrzmiewały w mojej głowie i cisnęły się na moje usta za każdym razem jak ktoś próbował zaoferować mi pomoc. Myślałam, że tak jest najlepiej, że tak jest najłatwiej, że tak właśnie trzeba. O jak bardzo się myliłam!
Ale zanim o tym, najpierw opowiem Ci skąd takie przekonanie, skąd ten wzorzec w mojej podświadomości i co odkryłam w sobie w trakcie szkolenia na naumeroterapeutkę. A na końcu podzielę się z Tobą, co zamierzam dalej z tym zrobić, bo czas najwyższy pożegnać „Zosię Samosię”.
Cofnijmy się zatem do dnia moich narodzin. Prawdę mówiąc do końca nie wiem, czy byłam wyczekiwanym dzieckiem, z pewnością większą radością byłoby gdybym urodziła się chłopcem, ale cóż…. taki właśnie był plan mojej duszy.
Wymagający ojciec
Mój ojciec był bardzo wymagający, zimny i zdystansowany. Bałam się jego surowego spojrzenia, którym przeszywał mnie na wskroś za każdym razem, gdy zrobiłam coś nie po jego myśli. Szybko nauczyłam się, że płacz to wyraz słabości, że pojawiąjące się łzy na moich policzkach powodują coraz większą jego frustrację i wściekłość.
Wyobraź sobie proszę, co czuje małe dziecko, które podbiegając do rodzica, chcąc go przywitać i przytulić się do niego po całym dniu rozłąki, zostaje zatrzymane blokującym gestem ręki słysząc słowa „zabierz ją, bo mnie jeszcze ubrudzi”. Ten narastający brak bliskości i poczucie bycia bardziej niechcianą niż kochaną bardzo bolał.
Jedyne pochwały dostawałam za bezbłędne wykonanie poleceń, natychmiast, jak w wojsku. Potem przyszedł czas szkoły, czas dorastania i było już tylko gorzej.
W mojej głowie rodził się bunt, ale też poczucie, że jestem niewystarczająco dobra, bo za każdym razem byłam porównywana do innych i zawsze znalazł się ktoś, kto zrobił coś ciut lepiej.
Coraz bardziej zamykałam się w sobie i czułam, że mogę liczyć tylko na siebie, że ze wszystkim muszę poradzić sobie sama, bo nikt nie wyciągnie do mnie pomocnej ręki. Tak właśnie na dobre zagościła we mnie Zosia Samosia.
Dam radę!
W efekcie przez wiele lat słowa „dam radę” były dla mnie siłą napędzającą mnie do działania, do osiągania czegoś w życiu. Chciałam tak bardzo udowodnić sobie, że potrafię, że mogę. Chciałam sprawić, żeby w końcu moi rodzice byli ze mnie dumni. Odnosiłam pierwsze sukcesy, byłam doceniana w pracy, ale zawsze wybrzmiewał wewnętrzny głos, który nie pozwalał do końca cieszyć się z tego, co osiągnęłam.
Potem pojawiły się pierwsze związki. Z pewnością domyślasz się jak bardzo chciałam wykazać, że „dam radę”. Z biegiem czasu zaczęłam nawet mieć wrażenie, że doskonale radzę sobie sama, zaczynając kwestionować potrzebę budowania związków trwałych, bliskich, czułych relacji.
Nie tworzyłam przestrzeni do tego, co wspólne, nie wiedziałam jak poprosić o pomoc, a nawet odczuwałam wstyd, bo w głowie miałam wzorzec, że w życiu trzeba sobie radzić samemu.
Brak otwartości na pomoc
Do tego wszystkiego wybrzmiewał we mnie brak otwartości na oferowaną pomoc, czy odrzucanie nawet prostych gestów wsparcia – bo przecież trzeba być silnym i nie zawracać innym głowy swoimi problemami.
Taka postawa buduje złudny komfort i bezpieczeństwo, poczucie, że wszystko zależy tylko ode mnie. Wierzyłam, że jeśli będę wszystko robić sama, nie pozostawię przestrzeni nikomu do tego, żeby mnie skrzywdził. Czas mijał, a wyuczone mechanizmy myślenia i działania stawały się codziennością, stawały się standardem, czymś tak „normalnym”, że aż przerażającym.
Pewnie taki stan długo jeszcze gościłby w mojej głowie, gdyby nie proces jaki przeszłam w szkole numeroterapii, ucząc się jak pomagać innym, ale też przy okazji dogrzebując się do wielu wzorców i przekonań, które stały się w pewnym momencie blokadą do mojego własnego szczęścia.
Żyjemy z masą wzorców i przekonań wyniesionych z dzieciństwa. Uznajemy je za słuszne, bo tak zostaliśmy wychowani, bo w tamtym czasie nie mieliśmy innego pozytywnego wzorca.
Jednak można to zmienić teraz, bo nigdy nie jest za późno na zmianę. Trzeba tylko zatrzymać się na chwilę i zastanowić się, czy przypadkiem to, co się wydarza w naszym życiu, nie jest odpowiedzią na to co w nas, odpowiedzią na to, co gromadzi się w naszych myślach.
Skąd się bierze moja złość
Jeśli zauważysz, że pewne zdarzenia, zachowania innych lub twoje powodują u Ciebie złość lub wracają do Ciebie jak bumerang, warto zgłębić przyczynę. Tak właśnie było w moim przypadku.
W momencie odkrycia raniących mnie przekonań i wzorców, które od lat siedziały w mojej głowie, postanowiłam działać. Z ufnością prosiłam wszechświat o przyciągnięcie metod na uzdrowienie mojej sytuacji i uwolnienie blokujących mnie przekonań.
Zaczęłam od pracy nad relacją z moimi rodzicami. Wybrałam do tego metodę radykalnego wybaczania. To narzędzie ma ogromną moc. Sama tego doświadczyłam.
Następnie ułożyłam dla siebie afirmację, w której z ufnością i otwartością na zmianę prosiłam o przyciągnięcie metod na uzdrowienie i uwolnienie moich przekonań.
Rozwiązanie przyszło szybko, przyszło w postaci zmiany zachowania bliskiej mi osoby, która zaczeła zachowywać się dokładnie tak jak ja. Zadziała tu pięknie metoda lustra, dzięki której poczułam na własnej skórze, co czuje się w momencie, gdy bliska Ci osoba w trudnych dla siebie chwilach nie dzieli się z Tobą tym, co czuje i pozostawia cię z jakże znanym mi zdaniem „poradzę sobie z tym sam/sama”.
Boli bardzo, bo stajesz się bezradna. Czujesz, że razem moglibyście przejść przez ten trudny czas dając sobie nawzajem siłę i wsparcie. Odkrywasz, że wsparcie drugiej osoby właśnie w takich chwilach wzbogaciłoby Wasz związek. Jednak odbijasz się od muru, dokładnie tego samego muru z etykietą „dam radę”, który dawno temu mała dziewczynka zbudowała w swoim sercu z poczucia braku miłości, bliskości i akceptacji.
Jestem wdzięczna za to doświadczenie, które przyszło do mnie właśnie w tej postaci, bo dotknęło mnie bardzo głęboko i sprawiło, że powiedziałam: „Dość, już nie chce być Zosią Samosią”.
Teraz napełniam się wiarą, że wszechświat mnie prowadzi ku nieskończonemu szczęściu i miłości. Czuję, że w tym momencie otwieram nową kartę swojego życia.
Z miłością i ufnością, Zuri