Nigdy nie usiadłam na laurach. Całe życie się uczę. Już jako żona i matka ukończyłam studium,
później zrobiłam studia, podyplomówki i różne inne kursy. A mimo tego nie mogłam ruszyć z miejsca.
Wiedziałam, że mam wiedzę, umiejętności ale nie mogłam znaleźć stałej pracy, która dałaby mi swobodę
finansową. Wcześniej pracowałam jako nauczycielka w przedszkolu. Później prowadziłam warsztaty z
integracji, komunikacji, etyki, itp. Było to jednak chwilowe. Jednak wiekszość życia pracowałam
pomagając innym. Najczęściej była to ciężka fizyczna praca. Miałam z tego jakąś wewnętrzną
satysfakcję: że dużo umiem, dużo potrafię zrobić i jestem użyteczna.
Ale z czasem zaczęło mi to ciążyć.
Gdy zrobiłam sobie bilans mojego życia, z tego co zrobiłam, ile zrobiłam, dla kogo zrobiłam i za kogo
zrobiłam, uzmysłowiłam sobie, że byłam taką „społecznicą”. Zawsze dla innych pomocna, użyteczna, nie
oczekująca niczego w zamian. Taka dobra duszyczka pędząca na każde skinienie, bo przecież ja umiem to
ja zrobię, bo przecież zrobię to najlepiej. Dla własnej satysfakcji.
Teraz widzę, ile mnie to kosztowało zdrowia, łez, przykrych słów i różnych nieprzyjemnych sytuacji. Nie
usłyszałam też słowa „dziękuję”. Bo przecież to takie normalne, że skoro „ona to umie, to niech to zrobi”,
poza tym, „przecież nie pracuje, to ma czas, niech robi”. Takie komentarze najczęściej słyszałam. Nawet
dawałam własne prace i własne pomysły innym, za które ci „inni” otrzymywali gratyfikacje finansowe
i/lub uznaniowe.
Pytania nasuwały się same.
Dlaczego ja to sobie robię? Dlaczego nie robię tego wszystkiego dla siebie?
I poczułam się wykorzystywana!!! Zrozumiałam, że jestem w dołku. Zaczęły się „zjazdy” energetyczne i
stany depresyjne. Gdy pewnego dnia poczułam, że tak dłużej być nie może. Bo znów się „coś” wydarzyło.
Pomyślałam, że to musi się zmienić! Zadałam sobie pytanie: co musi się jeszcze zdarzyć? Gdzie podziała
się ta utalentowana, radosna i fajna dziewczyna. Kobieta, która kiedyś tryskała energią, łamała stereotypy
i roztaczała wokół siebie aurę wyjątkowości. Wiedziałam, że gdzieś się zagubiłam. Mimo, że cały czas się
uczę i rozwijam. Lubię wiedzieć i lubię umieć. Poznawać nowe rzeczy, uczyć się ich. Wiele nauczyłam
się sama.
To pociągnęło za sobą szereg wydarzeń.
Pewnego dnia odwiedził mnie pewien człowiek. Trochę rozmawialiśmy i w pewnym momencie zapytał
mnie o to, co w życiu robię, czym się zajmuję. Poczułam wstyd. Bo przecież „nic ważnego nie robię” a to
co robię, to robię dla innych. Był uparty i chciał, żebym mu opowiedziała co robiłam i co robię w życiu.
Wstydziłam się, bo przecież jestem na utrzymaniu męża. Mimo, że dużo pracuję, dla domu, dla siebie, dla
męża, dla dzieci, dla rodziny, dla innych. Często kładę się spać przeorana, to przecież nie wychodzę co
rano do pracy i nie wracam o określonej godzinie. Na moje konto nie wpływa jakaś określona kwota
pieniędzy. Czyli nic nie robię – to często słyszę od innych, nierzadko od rodziny. Gdy zakończyłam swoją
wypowiedź, spojrzał na mnie i powiedział: „ty, to taka społecznica jesteś. Dobrze ci z tym? Pamiętaj, kto
pracuje tylko społecznie, ten klepie biedę wiecznie”. To zdanie zapadło mi głęboko w pamięć i w serce.
Poczułam ogromną potrzebę bycia niezależną. Niezależną finansowo.
Ale w dalszym ciągu czułam, jakby ktoś trzymał mnie z tyłu i gdy próbowałam zrobić krok naprzód, ten
„ktoś” lub „coś” ciągnęło mnie do tyłu. I tu z pomocą przyszła numerologia a później numeroterapia.
Wspaniała osoba, cudowna dusza i piękna kobieta Olga N. Stępińska przeprowadziła ze mną proces, który
wyciągnął z zakamarków mojej duszy dużo ukrytych kodów. Dała mi narzędzia do tego, aby te
podświadome przekonania uzdrawiać. Pokazała i nauczyła, jak pracować nad sobą i jak prowadzić
innych, żeby przechodzili własne transformacje. Dzięki Numeroterapii nauczyłam się akceptować siebie i
wszystkie wydarzenia i sytuacje, które mnie spotkały. Że, to są lekcje do odrobienia. A jaki otrzymam
wynik za wykonaną pracę domową, zależy ode mnie.
Pozdrawiam i ściskam gorąco 🙂
Numerologicza Szóstka