Podświadomość to nasz autopilot, a programy, które są w niej zapisane kierują naszym życiem, dopóki nie zauważymy ich i nie zmienimy.
Dzięki numeroterapii odkryłam, zaakceptowałam i zmieniłam własne kody. Uświadomiłam sobie także kod mojego męża dotyczący kobiet oraz to, że przez całe małżeństwo próbowałam udowodnić (głównie sobie), że mogę ten kod zmienić. Jednak, gdy zrozumiałam, że nie jestem odpowiedzialna za jego kod, uwolniłam się z toksycznej relacji.
Nasz związek od początku był jak ogień. Nie zauważyłam, kiedy ten ogień zamiast dawać mi ciepło, zaczął mnie spalać. Taka relacja jest jak klatka, z której bardzo ciężko wyjść.
Manipulacja przeplatała się z byciem adorowaną. Sinusoida trwała wiele lat, od pięknych komplementów na początku, po umniejszające przezwiska czy wrzucanie w poczucie winy.
Emocjonalna przemoc wybrzmiewała w moim życiu fizycznym, gdzie jak marionetka poddawałam się jego scenariuszom na rodzinę. Miałam wrażenie jakby moje ciało nie należało do mnie.
Powodował, że czułam się gorsza, zależna i nieważna. Wielokrotnie tłumaczył mi co powinnam robić by być lepszą, bo jeśli to zrobię, to nasze małżeństwo będzie cudowne. W jego oczach to ja byłam odpowiedzialna, że takie nie jest. Moje zmiany zachowania według jego żądań i tak nie były wystarczające, więc zarzucał mnie oskarżeniami, bo dalej nie pasowałam do wizerunku jego idealnej żony.
Próbował odciągać mnie od moich bliskich, a gdy nie udało mu się to, zaczął mówił o mnie źle naszej córce, a mnie wmawiał, że jestem złą matką.
Mój umysł podsyłał mi wtedy myśli – „pewnie sobie na to zasłużyłaś, niejednego skrzywdziłaś to teraz on ciebie krzywdzi – karma wraca”. To była moja pokuta, więc godziłam się takie traktowanie.
Mąż miał trudne dzieciństwo, rozpadła się jego rodzina. Tata pił i zdradzał, więc mama odeszła do innego mężczyzny. On jej nigdy nie wybaczył, że rozbiła rodzinę. Opowiadał, że mama szybko traciła cierpliwość i krzyczała, więc jego niechęć do niej była uzasadniona.
Mąż mawiał, że od zawsze chciał mieć rodzinę, dużo dzieci. I z każdą dziewczyną wiązał się na długo. Potem okazało się, że go zostawiały, czy zdradzały.
Naście lat temu nie wiedziałam, że sprawa rodzinna i sprawy związkowe się łączą, że tak działa jego kod – kobieta zdradza, odchodzi lub krzyczy. I odtąd walczyłam z jego podświadomością.
Nigdy go nie zdradziła, ani nie myślałam by odejść. Więc on mnie prowokował, a jak wybuchałam, to potem przepraszałam. Wmawiał mi, że to moja wina, więc kajałam się by znów było dobrze.
Bo przecież sama nie dam sobie rady, potrzebowałam mojego męża. To było moje przekonanie. Przy nim moja samoocena obniżała się, rósł mój lęk, uzależnienie od niego i poczucie bezwartościowości.
Nie zauważałam, że wielokrotnie zawodził mnie tak, że musiałam sama dawać radę w codziennym życiu oraz w kryzysowych sytuacjach.
W końcu zbudowałam mur odgradzając się od niego, choć czasem go burzył, ja na nowo stawiałam cegły. I w końcu mnie oświeciło.
Każdy jest odpowiedzialny za swoje przekonania i tylko ten ktoś może je przerobić.
Teraz jestem wdzięczna za ten czas, dzięki któremu stałam się silniejsza. Sytuacje, które on tworzył utwierdzały go w jego kodzie a jednocześnie pokazały mi, że nie muszę się już bać, że nie dam sobie rady, ponieważ za każdym razem dawałam. Dzięki pracy z lękiem oraz poczuciem własnej wartości kod zaczął zanikać.
Przy nowych sytuacjach czasem w głowie pojawia się stara myśl, a jak mantrę powtarzam „Ja zawsze daję sobie radę”.
Teraz wybieram własną wolność, siebie i swoje szczęście. W końcu czuję, że mogę wyjść z klatki i polecieć.
–Damabiah–